czwartek, 21 lutego 2013

Dziewczyna z przedmieścia.

Dziewczyna z przedmieścia.
Who are you, Maggie?

Życie na przedmieściach wcale nie jest nudne. Czasem dzieje się tam więcej niż w wielkich miastach, na obszernych osiedlach, w wysokich wieżowcach czy też starych kamienicach.
Zastanawialiście się na pewno nie raz, jakie tajemnice skrywają ludzie, którzy mieszkają obok, naprzeciwko, pięć domów dalej. Nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jak pozory mogą mylić, ile nie wiemy o swoich sąsiadach. A czasem rzeczy, jakich jesteśmy świadkami po prostu skradają sen z naszych powiek. Czy powinniśmy na bieżąco interesować się tym, co dzieje się u innych? Czy los ludzi pozornie nam dalekich, ale jednocześnie tak bliskich powinien być dla nas ważny? A może wcale nie mamy prawa interesować się tym, o czym nam nie mówią? Życie w społeczeństwie przynosi nam wiele zagadek, niekiedy sami nie wiemy, co jest na miejscu, a czego lepiej unikać...
Ale oceniając i patrząc na innych, zwykle zapominamy spojrzeć najpierw na samych siebie. Czasem nie zauważamy własnych pomyłek, nieprzewidywalności, zachowań, które chociaż nam wydają się w porządku, odbierane są w zupełny inny sposób przez osoby trzecie.
Czy mieliście kiedyś wrażenie, że sami nie wiecie kim jesteście, chociaż dokładnie znacie swoje imię i nazwisko, swój numer PESEL czy datę urodzenia...? Czy zadajecie sobie czasem pytanie "kim ja właściwie jestem?"
"Kim jesteś?" wydaje się tak prostym i banalnym pytaniem, że najczęściej wcale go nie zauważamy. Nawet nie zastanawiamy się nad odpowiedzią, o ile w ogóle takowej udzielamy. Zazwyczaj - nie wiem czy tylko ja zauważyłam coś takiego u siebie - ignorujemy je rozbawionym uśmiechem, a o osobie, która je zadaje, myślimy "idiota, przecież doskonale wie kim jestem, nie widzimy się po raz pierwszy!".
Jednak zauważyłam ostatnio, że te najprostsze pytania potrafią sprawić najwięcej problemów.
Wracając dzisiaj do domu, myślałam nad tym kim właściwie jestem. W pewnym momencie dzisiejszego dnia uświadomiłam sobie, że tkwię uwięziona między dwoma, różnymi światami, zastanawiając się równocześnie, który jest tym właściwym, który dla mnie jest lepszy...? A może istnieje Trzeci Świat, zupełnie inny od dwóch poprzednich, stworzony tylko dla mnie?
Właściwie wnioski przyszły same...dwa te światy sprawiają, że żyję. Z tym, że Pierwszy jest tym, który znam od zawsze, natomiast Drugi - obcy, w fazie rozwoju, coraz lepiej przyswajalnym przez dostosowanie się do jego reguł. Każdy z tych światów niewątpliwie ma wpływ na moje życie, jednak ten Drugi wprowadza do niego coraz więcej zmian. Co jest zatem lepsze? A może jednak pozostać neutralną, między nimi dwoma, zaczerpnąć nutę z Pierwszego i szczyptę z Drugiego, aby nadać swojemu życiu odrobinę szaleństwa? Kompromisy zawsze wydawały mi się najlepszą drogą rozwiązywania konfliktów, może i w tym przypadku ona zadziała? Może doprowadzi mnie do Trzeciego Świata? Będzie połączeniem Pierwszego i Drugiego, zawrze w sobie wszystkie pozytywne cechy obydwu, a odrzuci wszystkie te, przez które dwa światy nie mogą istnieć jednocześnie? Być może, będzie to najlepsze rozwiązanie.
Doznałam dzisiaj dziwnego poczucia, że właściwie to co robię, wcale nie odzwierciedla tego, co bym chciała. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek upadnę tak nisko, że będzie to bolesny i gwałtowny upadek, a obrażenia po nim będą długo dawać o sobie znać. Nie myślałam także, że próby powrotnego wspięcia się na górne granice Koła Fortuny okażą się tak trudne, że tak trudno będzie złapać wiecznie uciekającą krawędź, a każda nieudana próba jej złapania, znowu poskutkuje kolejnym upadkiem. Ból, siniaki i żal będą się ciągnąć przez resztę życia. Nie sądziłam, że jeden upadek może zaważyć na każdym kolejnym powrocie ku górze. Szczyty bywają niebezpieczne, nieraz nie ma za co się złapać, aby nie wypaść w przepaść...Jednak nigdy nie należy tracić wiary. Czy rzeczywiście ona pomaga? Czy pozytywna myśl, oczywiście wraz z podjętymi działaniami, może sprawić, że to co na pozór niemożliwe znajdzie się w zasięgu naszych rąk? Dlaczego tak często tracimy wiarę, nadzieję i motywację? Przecież to dzięki nim możemy tyle zdziałać, nieprawdaż?
Nie spodziewałam się, że dzisiejszego wieczoru ogarnie mnie nastrój melancholijny...refleksyjny, że przyniesie mi tyle pytań, tyle niedomówień, wątpliwości i co najważniejsze - wyciągniętych wniosków.
Usnęłam w ciągu dnia, szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że przyśni mi się odpowiedź na moje pytanie. Kim właściwie ja jestem? Dziewczyną z przedmieścia, z marzeniami i planami, której za mało motywacji i silnej woli, aby wytrwać w swych nietuzinkowych postanowieniach. Ale czy tak musi być?Czy naprawdę przez własną głupotę musimy być skazani na życie w niepowodzeniu, będąc jednocześnie nieszczęśliwymi? Każdy z nas zasługuje na to, czego pragnie. Wystarczy szczypta dobrych chęci, doza motywacji, łyżeczka wsparcia, odrobina wyobraźni i kilogram, a może nawet tona szczęścia, ewentualnie jak już wiemy, jak to z tym szczęściem bywa - zwykle kiedy jest potrzebne postanawia sobie zrobić przerwę w usługach i jesteśmy zdani tylko na siebie - kilo bądź tona ciężkiej pracy. Mam przeogromną nadzieję, ze to się okaże pomocne, że jednak pewnego dnia wstanę ze świadomością, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Teraz nie ukrywajmy - dołki zwykle kopie się samemu. Sztuką jest tak zrobić, aby w nie nie wpaść.
Zastanawiają mnie jeszcze ludzie, którym wszystko jakoś łatwiej przychodzi. Na pewno każdy zna ze swojego otoczenia, jedną, dwie, może nawet dziesięć osób, które mimo, że nic nie robią, liczą wręcz na to, że wszystko im się uda, i co jest smutne - rzeczywiście im to się udaje.
Dobrze, nie ma co się zastanawiać nad czymś, nad czym się nie ma kontroli. Tymczasem...

"Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu z wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż. "
Harlan Coben.

I świetna piosenka:
Pink - Try.
zakochałam się w niej ;) 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

I found my love.

I found my love. 

Po długiej przerwie w pisaniu, najciężej jest zacząć. Później, kolejne zdania piszą się niemal same. Od czego zatem powinnam zacząć dzisiaj? 
Zdaję sobie sprawę z tego, że mój blog nie cieszy się wielką popularnością, jednak pragnę powiadomić, że dla tej niewielkiej liczy osób wciąg go odwiedzających - pozostanę tutaj dalej. Kto wie, może kiedyś coś z tego wyjdzie? Chociaż muszę przyznać, że mam nadzieję spełnienia się w innych dziedzinach. O tym za chwilę. Kiedyś z pewnością będę z uśmiechem i łzami wzruszenia czytać te bohomazy. Właściwie teraz wiem, że zdarzenia, które skłoniły mnie do założenia Poczekalni Dusz, znacznie wpłynęły na moje życie. Ale o tym także - za moment. 
Drogi Mój Czytelniku, kimkolwiek jesteś, radzę zrobić kubek gorącej herbaty lub kakao, co z pewnością przyda się zwłaszcza w tak trudnym dla nas, mroźnym i śnieżnym, zimowym czasie. 
Dzisiaj będziemy mówić o miłości. Chociaż każdy z Was wie, że ja, Maggie, nie mam z nią wiele wspólnego, to chciałabym powiedzieć coś w tej kwestii. Ale w jaki sposób - zaraz sami się przekonacie. 
Może jednak dzisiaj zacznijmy od tego, co przyniosły mi wydarzenia z pewnej listopadowej nocy, która niekoniecznie skończyła się tak, jak wszyscy tego oczekiwali. Zacznę od tego, że miała widoczny wpływ w moim życiu. Wyjaśniły się niewyjaśnione nieporozumienia, żale i rozgoryczenia zostały ujawnione i przyszedł czas, aby coś z tym zrobić. Minęło sporo czasu, i w między czasie - naprawdę wzięłam sobie każde jedno, mądre i szczere słowo do serca. Chociaż nie zawsze było to widać - niestety. Zaczynam zauważać korzystne zmiany w sferach, w których obiecałam poprawę. Mam nadzieję, że nie jest to tylko moja subiektywna opinia. Przy najbliższej okazji - zasięgnę porady kogoś obiektywnego. 
Nowy Rok, to nie tylko kolejna kartka w kalendarzu, to także lista kolejnych postanowień, spraw do załatwienia, wyzwań z którymi przychodzi nam się zmierzyć. Nowy Rok to także szansa nowej, czystej karty w naszym życiu. Tak też właśnie robię. 
Ostatnio mam w sobie tyle optymizmu, ile pesymizmu miałam przez resztę życia. Mimo tego, że dzieje się źle, nie zawsze wszystko przychodzi dobrze, bywają wiadomości, które spędzają z oczu sen, ale w rezultacie - wszystko kończy się dobrze. Ponoć wiara i optymizm to połowa sukcesu. Czy to prawda? A może jedynie kolejna sugestia?
Na pewno wielu z Was, zastanawia tytuł. "Znalazłam swoją miłość"? Tak, mam w końcu coś, co sprawia, że czuję się naprawdę szczęśliwa i mam ochotę oddać się temu całkowicie. Oczywiście włączając w to szkołę. Jest to fotografia. Ostatnio odkryłam w sobie, że każde naciśnięcie spustu migawki jest czymś niesamowitym, że w tej chwili się uspokajam, czuję że mogę wszystko. Mam zamiar udoskonalić swoją umiejętność fotografowania i są ludzie, którzy w tym mi z pewnością pomogą (mówię o moich niesamowitych modelach). Ogólnie rzecz ujmując, doszłam do wniosku, że warto spróbować swoich sił w konkursie Foto - Festiwal. Chociaż wiem, że ja, zwyczajna amatorka, w dodatku początkująca, nie ma szans z biorącymi w nim udział profesjonalistami albo przynajmniej amatorami na stopniu zaawansowanym, to na pewno nie zrezygnuję. W końcu mam coś swojego, swoją małą - wielką miłość, która mnie uszczęśliwia i, co powiem bardzo nieskromnie, wychodzi mi całkiem nieźle. Wiem, że do perfekcji mi jeszcze daleko, ale uważam, że moje zdjęcia są naprawdę dobre, nie są ani prześwietlone, ani nie widać na nich szumów, czasem są lekko poruszone - ale to wina tego, że nie dorobiłam się jeszcze statywu. Ale  - już niebawem. Kto wie, może kiedyś Maggie Em. zasłynie w świecie fotografii? Nigdy nic nie wiadomo. Chociaż, każdy wie, że zawodowo - mam zamiar spełnić się na innym polu. 
Jak wspomniałam na początku, wpis miał po części dotyczyć miłości, a to z tego względu, że przez wielu poetów i pisarzy, to właśnie zima jest miesiącem najbardziej jej sprzyjającym i - według pewnego poety, którego nazwiska nie pamiętam - to właśnie ona "opływa romantyzmem". Macie coś do powiedzenia w tym temacie? Chętnie dowiem się co myślicie na ten temat. 
Owszem, trzeba Matce Naturze przyznać, że zima wygląda pięknie. Oczywiście ta biała, puchata i...niezbyt mroźna. Uważam, że widok ośnieżonych ulic, lasów, łąk jest dużo ciekawszy niż zachody czy wschody słońca nad horyzontem morza czy oceanu.
Także, zgadzając się z poetami, życzę Wam wszystkim dużo miłości  (takiej prawdziwej, nie jak moja hobbystyczna) w tych mroźnych i białych chwilach, niech to ona rozgrzewa Wasze serca, a nie kubek kakao jak mnie. Chociaż, przyznam się, że samotność nie jest niczym złym. Mam na wszystko czas, nie upływa zbyt duża liczba pieniędzy z mojego konta telefonicznego, z nikim się nie kłócę o byle co i ogólnie wiedzcie, że - jest dobrze. Dobra, bo zaraz się tak rozpiszę, że już w ogóle nikomu nie będzie chciało się czytać. 
Czas wziąć się do pracy. Nie tylko w sferze mentalnej, ale także edukacyjnej. Biorę się do nauki, żeby już niebawem studiować na wymarzonej uczelni. Trzymajcie kciuki, przede mną ciężka podróż z matematyką.